W ostatním czasie zgłoszono dwa pomysły, które z założenia mają zrewolucjonizować Kodeks pracy. Pierwszy: broń do walki z szarą strefą, czyli wypłata wynagrodzenia w formie przelewu zaproponowana przez Ministerstwo Rozwoju. Drugi, związany m.in. z likwidacją wynagrodzenia za pierwsze trzy dni choroby jest pomysłem organizacji pracodawców. Co faktycznie zmieniłoby się dla pracowników, jeśli plany zostałyby wdrożone?
tak, uważam, że obie propozycje powinny wejść w życie
6%
propozycja wynagrodzenia przelewanego na konto to bardzo dobry pomysł
20%
propozycja bezpłatnych trzech dni zwolnienia i obniżenia wynagrodzenia za czas choroby powinna wejść w życie
5%
nie, żadna z propozycji mnie nie przekonuje. Pierwsza nic nie zmieni, a druga to zły pomysł
69%
Koniec wypłat do ręki?Obecnie wg Kodeksu pracy standardową formą przekazania wynagrodzenia jest wypłata w gotówce, natomiast skorzystaniem z odstępstwa przelew na konto. Oczywiście w rzeczywistości, wiele lat temu, proporcje się zmieniły i dziś większość pracowników, żeby sprawdzić swoje wynagrodzenie loguje się do banku, a nie podpisuje listę i odbiera kopertę. Według wyliczeń Narodowego Banku Polskiego procent Polaków posiadających konto w banku rośnie z każdym rokiem i nadal zależy m.in. od wieku i wysokości dochodów. NBP wyliczył, że wynagrodzenie w formie przelewu trafia do 88 proc. pracujących Polaków. Skąd pomysł promowania wynagrodzeń przelewem przez Ministerstwo Rozwoju? Wynagrodzenia wypłacone w gotówce nie bez powodu są kojarzone z szarą strefą lub próbą ominięcia zobowiązań finansowych obciążających konto bankowe. Żeby zmarginalizować takie sytuacje ministerstwo chce odwrócić proporcje, które obecnie wskazuje Kodeks pracy. Przelew ma stać się regułą, a gotówka odstępstwem. Czy to realnie coś zmieni? Na pisemny wniosek pracownika wynagrodzenie nadal może być wypłacane w gotówce. Pracownicy zatrudnieni w szarej strefie nie są do tego przymuszani, często świadomie i chętnie korzystają z takiego rozwiązania.
Pierwsze trzy dni L4 bezpłatneObecnie chory pracownik dostaje 80 proc. pensji w przypadku zwolnienia z powodu choroby lub 100 proc. w trakcie trwania ciąży, jeśli choroba powstała w wyniku wypadku w drodze z pracy lub do pracy. Według obowiązującego prawa pracodawca jest zobowiązany wypłacać pracownikowi wynagrodzenie za czas choroby przez pierwsze 33 dni zwolnienia w roku kalendarzowym. Czas ten ulega skróceniu do 14 dni, jeśli pracownik ma więcej niż 50 lat. Po tym okresie zobowiązanie finansowe w formie zasiłku chorobowego przejmuje na siebie Zakład Ubezpieczeń Społecznych. Sama dyskusja w mediach dotycząca obecnych przepisów zaczęła się od pomysłu Konfederacji Lewiatan, która proponowała zabranie wynagrodzenia za pierwsze trzy dni zwolnienia. Do tego obniżeniu miałoby ulec samo wynagrodzenie za okres choroby/zasiłek chorobowy z 80 do 60 proc. Niechęć do zmian miałoby przełamać zmniejszenie wysokości składki na ubezpieczenie chorobowe z 2,45 proc. na 2 proc. Co oznacza, że pracownik zarabiający minimalną krajową zarobi ok. 9 zł więcej. Zysk (108 zł), z proponowanych zmian odczuliby ci pracownicy, którzy w roku kalendarzowym nie pozwoliliby sobie na ani jeden dzień krótkiego (do trzech dni) zwolnienia. Jaki może być efekt wprowadzenia proponowanych zmian i czy faktycznie pracodawcy na nich zyskają? Prawdopodobnie pracownik, który miał zamiar oszukać pracodawcę biorąc zwolnienie na leczenie skutków zbyt hucznej imprezy lub szybki remont mieszkania, zamiast wziąć trzy dni zwolnienia zdecydowałby się na cztery. Za to pracownik, który faktycznie jest chory, dwa razy zastanowiłby się nad sensem brania zwolnienia, zarażając kolejne osoby w pracy.
Oczywiście nie zmienia to faktu, że fikcyjne zwolnienia są dużym problemem. W 2016 r. na 570 tys. kontroli przeprowadzonych przez ZUS w 22 tys. przypadków wstrzymano wypłatę zasiłków. Od połowy 2018 r. ostatecznie znikną papierowe zwolnienia, a zastąpią je tylko te wystawiane w wersji elektronicznej. Jest duża szansa, że przełoży się to na zmniejszenie fikcyjnych chorób pracowników. Niektóre firmy już dziś znalazły rozwiązanie. Zamiast obniżać wynagrodzenie pracownik może dostać premię za 100-proc. frekwencję. Praktyka jest stosowana szczególnie w bezpośredniej obsłudze klienta i na produkcji.