Starszy kapitan Tomasz Czyż z Gdańska przez 10 dni był unijnym ekspertem w Pakistanie. Koordynował pomoc dla zdemolowanego przez powódź kraju.
tak, udało mi się pomóc
26%
nie, na szczęście nie musiałem
61%
byłem świadkiem, ale wolałem nie przeszkadzać profesjonalistom
13%
Tegoroczna pora monsunowa była dla Pakistanu prawdziwą katastrofą. Część kraju jeszcze nie naprawiła szkód po ubiegłorocznej powodzi, a w tym roku woda zaatakowała ze zdwojoną siłą. Według różnych źródeł liczba poszkodowanych waha się w zakresie 5-8 mln osób.
-
Powódź w tym górzystym kraju zupełnie nie przypomina znanych nam w Polsce. U nas można mniej więcej przewidzieć czas i wysokość nadejścia fali powodziowej, a tam jest to niemożliwe. Po długotrwałych deszczach monsunowych ziemia była tak nasiąknięta, że wody gruntowe wprost wybijały w górę. Nigdy nie było wiadomo jaki rejon zaleje - opowiada
Tomasz Czyż, który w Islamabadzie i Karaczi spędził 10 dni.
Gdański strażak to ekspert Unii Europejskiej skierowany do Pakistanu przez Organizację Narodów Zjednoczonych. Na miejscu zajmował się przede wszystkim koordynacją rozdzielania pomocy.
-
To nie była misja ratunkowa. Nasz ekspert w zakresie zarządzania i ochrony ludności był członkiem sześcioosobowej ekipy, która koordynowała akcję na miejscu - mówi komendant Miejskiej Straży Pożarnej w Gdańsku, starszy brygadier
Wojciech Prusak.
Pakistan cały czas pozostaje w stanie wojny. W miastach jest jeszcze w miarę bezpiecznie, choć np. do hotelu nie można dojechać samochodem. Parkingi są oddalone od budynków o ok. 500 metrów, a w drodze do recepcji zazwyczaj jest jeszcze 5-10 posterunków.
W górach rządzą uzbrojeni Talibowie, a na wsiach - bieda. Wiele osób mieszka w prowizorycznie skleconych chatkach z płótnem zamiast dachu. To właśnie oni najbardziej ucierpieli.
- Warunki pracy nie były łatwe, bo w dzień temperatura dochodziła do 45 stopni Celsjusza, a w nocy do 35. Mimo to musieliśmy chronić się przed owadami i nie chodzić w koszulkach z krótkim rękawem - opowiada Tomasz Czyż.
W tej sytuacji największym skarbem dla okolicznej ludności okazały się nie tylko namioty i koce, ale także tabletki uzdatniające wodę pitną, zatrutą przez wszechobecną padlinę.
- Przy takiej skali zniszczeń jeszcze przez długi czas potrzebna będzie tam pomoc - podkreśla Tomasz Czyż.