Jaki ojciec, taki syn - powiedzenie to sprawdza się również w przypadku trójmiejskich sportowców, których pociechy także uprawiają sport od najmłodszych lat. Jednak z różnym skutkiem, bo jedni dosłownie idą śladem rodziców w te same dyscypliny, a inni niekoniecznie. Sprawdziliśmy, jak to wygląda w Gdańsku, Sopocie i Gdyni przy okazji Dnia Dziecka.
Zaczytane Trójmiasto. Sprawdź, jakie książki polecamy dla dzieci i młodzieży
1 czerwca to wyjątkowa data. Dzień Dziecka jest obchodzony także przez trójmiejskich sportowców, gdyż wielu z nich poza codziennym uczestniczeniem w treningach czy meczach opiekuje się swoimi pociechami. Wychowywane są w sportowych rodzinach, więc często zaczynają treningi już od najmłodszych lat. Jedni obierają drogę podobną do rodziców, a inni wręcz przeciwnie.
Kibice koszykówki zdążyli poznać już m.in.
Krzysztofa Szubargę juniora. To syn legendy polskiego basketu, który po minionym sezonie w Asseco
Arce Gdynia zakończył zawodową karierę. Ojciec często zabierał syna na konferencje prasowe czy do klubowej szatni, chcąc zaszczepić w nim pasję do koszykówki. Dziś "Szubi jr" ma 9 lat i chętnie trenuje też inne dyscypliny.
- Każdy ojciec chciałby, by syn poszedł jego śladami, ale nie zawsze tak w życiu jest. Do niczego go nie zmuszam i na nic nie jest konkretnie ukierunkowany. W tej chwili uprawia kilka dyscyplin. Gra w basket, piłkę nożną, pływa, a do tego ma treningi karate. W wieku dziewięciu lat trudno zdecydować się na jeden sport, ale mam nadzieję, że złapie bakcyla na koszykówkę w lipcu na organizowanym przeze mnie campie - mówi nam Krzysztof Szubarga, który zamierza kontynuować karierę jako trener.
Śladem ojca na razie nie podąża również
Franek, 6-letni syn Pawła Leończyka z Trefla Sopot.
- Franek uczęszcza na treningi z tenisa ziemnego. Wraz z żoną szukaliśmy dla niego zajęć ogólnorozwojowych. Dla mnie najważniejsze jest to, by się ruszał i praktykował aktywny tryb życia. Osobiście nie grywam często w tenisa, ale lubię oglądać ten sport w telewizji. Syn wie, kto to jest Iga Świątek czy Rafael Nadal. Spodobało mu się, więc nie mam nic przeciwko, by kontynuował tę przygodę. Dużo czasu wspólnie spędzamy również w ogrodzie. W formie zabawy gramy m.in. w kosza, bo w tym wieku trening musi sprawiać radość. To, jak będzie wyglądała jego przyszłość, zależy od niego. Nie będę go do niczego zmuszał - wyznaje podkoszowy sopockiej drużyny.Dzień Dziecka. Sprawdź, czy uczniowie pamiętają o swoich prawach
Pasję do koszykówki po rodzicach odziedziczyły natomiast inne pociechy trenerów lub zawodników żółto-czarnych. Na zajęcia basketu uczęszcza m.in.
Leon, syn trenera
Marcina Stefańskiego, czy
Maks, syn
Witalija Kowalenko.
Nie inaczej jest również w siatkarskim Treflu, gdzie śladem ojców podążają synowie mistrzów świata z 2014 roku. Oliwier, syn
Michała Winiarskiego, trenuje w zespole młodzików klubowej akademii. Jeszcze młodszy jest z kolei
Arkadiusz, syn
Mariusza Wlazłego, który gra w minisiatkówkę. W szkółce piłkarskiej
Lechii Gdańsk spotkać można natomiast pociechę
Mario Malocy.
Prawdziwy obraz miłości do jednej dyscypliny można dostrzec przede wszystkim w Ogniwie Sopot. W zespole mistrza Polski rugby wspólnie grają: 42-letni
Marcin Wilczuk i jego 19-letni syn -
Wiktor. To jeden z nielicznych przypadków, gdy na boisku w jednym zespole występują ojciec i syn.
- Wiktor w dzieciństwie trenował judo i inne sporty walki. Jednak w pewnym momencie sam wybrał rugby. Przyglądał się tej dyscyplinie, gdy grałem jeszcze w Irlandii. Wychowywał się w sportowej rodzinie, gdyż w rugby gra też mój brat Mariusz. Dziś jestem bardzo dumny z syna, że postawił na taką ścieżkę rozwoju. Być może już w kolejnym sezonie będzie grał w zagranicznym klubie. Myślę, że to będzie jego sposób na życie - mówi Marcin Wilczuk.