• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

"Elegancko szło się" do kościoła, a potem do Ikei

Marta Kreczmer
24 kwietnia 2022 (artykuł sprzed 2 lat) 
Sławomira Tomczewska pracuje w Ikei od 29 lat. Sławomira Tomczewska pracuje w Ikei od 29 lat.

W naszym cyklu "ciekawe zawody" zwykle staramy się przybliżać profesje niszowe i zawody, które zdobywają popularność. Chcemy też pokazywać niezwykłych ludzi, którzy z pasją opowiadają o swojej pracy. Taką osobą z pewnością jest Sławomira Tomczewska, "współtwórczyni" jednego z pierwszych sklepów Ikea w Polsce, doradca klienta i sprzedawca od 29 lat. Ten zawód może nie jest niszowy, ale długość stażu pracy pani Sławomiry u jednego pracodawcy robi wrażenie. Jak wyglądała Ikea 29 lat temu? W poprzednim odcinku o pracy psychologa dla zwierząt opowiedziała nam Barbara Masojć. Kolejny wywiad już za miesiąc.



Marta Kreczmer: W Ikei pracujesz już 29 lat, czyli od samego początku. Dokładnie w kwietniu 1993 roku otworzył się pierwszy sklep tej sieci w Gdańsku.

Sławomira Tomczewska: - Zaczynałam w pierwszym sklepie, jaki był otwarty w Gdańsku, a trzecim w Polsce. To było vis à vis Hali Olivia, w zasadzie to była hala magazynowa RSOP WybrzeżeMapka (od red. Rejonowej Spółdzielni Ogrodniczo - Pszczelarskiej), kiedyś sprzedawano tam produkty rolne, a później stała kompletnie pusta... i zaczęła się budować Ikea. Marzyłam o tym sklepie odkąd pierwszy raz odwiedziłam Szwecję. To było coś zupełnie nowego. Wręcz innowacyjnego jak na tamte czasy. Pamiętam, że szukałam nowej pracy i pewnego dnia wpadł mi w ręce Dziennik Bałtycki. Przeglądam ogłoszenia i raptem widzę wpis, że powstaje Ikea w Gdańsku. Wyobrażasz sobie, jaki to był dla mnie szał? Patrzyłam i nie mogłam uwierzyć. Akurat wcześniej robiłam kurs na sekretarkę i postanowiłam według nowych standardów napisać CV, tak jak się to teraz robi. Wyobraź sobie, że wcześniej w Polsce pisało się życiorysy np. "urodziłam się wtedy i wtedy, pochodzę z rodziny robotniczej albo dajmy na to inteligenckiej" itd., ale ja postanowiłam zrobić to inaczej, pójść za nową modą i napisać swoje pierwsze CV właśnie aplikując do Ikea. Do tego dołączyłam podanie o pracę i napisałam je tak... tak od serca. Udało się. Podpisałam umowę pierwszego lutego w Hotelu Marina i pojechałam na dwutygodniowe szkolenie do sklepu w Poznaniu. Przez czternaście dni byłam w Poznaniu, a moja Ikea się budowała, ale jak wróciłam, to ja ją też budowałam. Nie powstała tak od razu, były tylko ścianki działowe i trzeba było skręcać meble.

Też je skręcałaś?

- W ogóle nie wiedziałam, że można tak samemu skręcać meble... że ja, dziewczyna. Tak, skręcaliśmy meble, wykładaliśmy towar, przygotowywaliśmy swoje miejsce do przyszłej pracy. Ten sklep jeszcze wtedy był malutki, parterowy. Jak stałam na dziale z sofami, to mogłam krzyknąć i na dziale kuchennym mnie słyszeli. Teraz jest to niewyobrażalne!

Zupełnie inne odczucie, bardziej jak we współczesnych showroomach.

- To były kompletnie inne czasy. Początek lat dziewięćdziesiątych w Polsce. Nie było powszechnie telefonów komórkowych, dopiero zaczynały się pojawiać, nie było nawet komputera w tym sklepie. Drukowali nam codziennie listę artykułów, papierową, dokładnie ile czego mamy i jak sprzedaliśmy sofę, to pół biedy, bo odhaczałam na liście jedną sofę, ale jak był to regał modułowy, który składał się z wielu części, to trzeba było znaleźć na tej liście pięć szuflad, szyny do szuflad, półki, półeczki... i powiem ci, że jakoś to funkcjonowało. I wszystkie stany magazynowe nam się zgadzały. Każdy dział miał swoją listę, trzeba było ich zawsze pilnować, żeby nie zgubić, ale też ta sprzedaż była taka jakaś spokojniejsza.

Pierwszy sklep Ikea otwarto w kwietniu 1993 roku. Pierwszy sklep Ikea otwarto w kwietniu 1993 roku.

Jakie produkty się wtedy najlepiej sprzedawały?

- Najbardziej chyba sofy, stoliki i regały, bo to było coś innego. Coś innego niż w tym PRL. To było kolorowe, miało ładne formy. Zaś kuchnie nie... Ja nawet nie wyobrażam sobie tam wtedy sprzedawać kuchni... bez komputera, wyłuskiwać każdy element z tej długiej, papierowej listy.

A jak wyglądało to cenowo w stosunku do ówczesnych zarobków? Teraz Ikea uchodzi za relatywnie tani sklep.

- Wtedy było zupełnie inaczej. To było drogie. Byliśmy tuż przed denominacją złotego. Na przykład nasze kuchnie były na tyle drogie, że mało kto mógł sobie na nie pozwolić. Nawet, gdy komponowaliśmy najmniejsze zestawy, to wciąż to było drogie. To nie były fajne czasy... i przeczyło to idei Ikea, która ma być sklepem dla każdego. W Polsce nie była. Dopiero po jakimś czasie wzrosły zarobki, wszystko się bardziej wyrównało i te meble stały się osiągalne. Nie były już taką ekstrawagancją. Wtedy ten sklep nie mógł wpasować się w tą rzeczywistość. Ludzie kupowali tylko najtańsze rzeczy.

Klienci w tamtych latach jeszcze nie znali formuły sklepu samoobsługowego z meblami. Jak do tego podchodzili?

- Mnie wtedy klienci rozczulali. Oni byli wtedy też troszeczkę inni, bo inaczej też wyglądały u nas sklepy meblowe i od tego trzeba by było zacząć.

Jak wyglądały? Czym się różniły?

- Kiedyś sklepy meblowe w Polsce to była po prostu hala. Każdy taki sam - duża hala, w której stały na przykład kanapy. To nie były sofy, nie, to były peerelowskie, szarobure kanapy. Stały w rzędach, jedna obok drugiej, usiąść na nich, to było wyzwanie. Pamiętam nawet taką sytuację, że byłam w takim sklepie, jako młody, niepokorny człowiek, usiadłam na jednej z tych kanap, żeby ją wypróbować przed zakupem i nagle podchodzi do mnie pani ubrana w granatowy, roboczy fartuch i mówi, że powinnam wstać, bo "na tym się nie siada".

Prawie jak w muzeum.

- Tak, jak w muzeum. Ja jeszcze chciałam się kłócić, że przecież kanapa jest do siadania, że nie mogę tego kupić samymi oczami, bo nie dla oczu to jest, a właśnie dla siedzenia... Marzył mi się taki inny sklep, niż te nasze. Pamiętam, że pojechałam w 1989 roku z moim obecnym mężem do Szwecji i tam poszłam pierwszy raz do Ikei. Do takiej prawdziwej jaką teraz znamy, dwupoziomowej, z wieloma wnętrzami. Byłam oczarowana. Nie spodziewałam się aż takiego kontrastu między tym, co było w Polsce, a tym, co tam zobaczyłam. Ludzie swobodnie czuli się w tych wnętrzach, bez skrępowania, że można tam wejść, dotknąć, przetestować, że to nie jest muzeum. Wtedy już mieli ten mądry pomysł, by w połowie sklepu znajdowała się restauracja, żeby klient trochę w niej ochłonął, odpoczął od tej mnogości kolorów, produktów, informacji, pomysłów, które mógł zaadoptować do swojego domu. Zwykła kanapka z łososiem i kawa z automatu, były dla mnie jak mistrzostwo świata. To, że ja mogłam to po prostu kupić. Kupić w sklepie, gdy miałam na to ochotę. I jeszcze te wszystkie meble, dekoracje, wnętrza... wszystko mocno oświetlone kolorowe, gdzie w tym naszym PRL-u wszędzie było ciemno, sklepy tonęły w półmroku i myślę, że też dlatego byłam tak bardzo oczarowana tym sklepem. Chciałam, żeby taki sklep był też u nas.

I nawet, jak ludzie w Polsce szli wtedy do pracy, to nigdy nie ubierali się tak elegancko. Elegancko szło się do kościoła, a potem do Ikei - mówi Sławomira Tomczewska. I nawet, jak ludzie w Polsce szli wtedy do pracy, to nigdy nie ubierali się tak elegancko. Elegancko szło się do kościoła, a potem do Ikei - mówi Sławomira Tomczewska.

A jak polski klient przyjął tę formułę?

- Ludzie szli wtedy jak do kościoła. Byli odświętnie ubrani, w skórzanych kurtkach, lakierkach - tego nie nosiło się na co dzień. Szli wyznaczoną ścieżką, nie dotykali niczego, zawsze to ja ich ośmielałam, wychodziłam z inicjatywą, pokazywałam, że można, że ten sklep jest dla nich. Każdego dnia mnie to rozczulało. My wręcz namawialiśmy klientów, niemalże wpychaliśmy ich do tych wnętrz, a oni czuli się tacy onieśmieleni. Jak w Ikei w Szwecji widziałam kobietę w dresach, co teraz jest normalne, to wtedy jakoś tak dziwnie się poczułam, że to tak nie wypada. I nawet, jak ludzie w Polsce szli wtedy do pracy, to nigdy nie ubierali się tak elegancko. Elegancko szło się do kościoła, a potem do Ikei.

Rola sprzedawcy była też wtedy inna. Byłaś bardziej jak gospodarz, przewodnik po tej nowej formule sklepu.

- Zdecydowanie. Klienci czuli się docenieni. Traktowali te wnętrza i ekspozycję z taką delikatnością. Teraz jest trochę inaczej. Nie mówię, że gorzej, ale ta formuła, koncept tego sklepu jest już dla wszystkich bardziej oczywisty. Chociaż nadal mimo wielu lat na rynku sporo osób nie dowierza i dopytuje "a kto mi to załaduje", a "kto mi to skręci"? Sam pan musi. Ja?!

Na zdjęciach z otwarcia gdańskiej Ikei w 1993 roku, widać dość spore kolejki do sklepu. Słyszałam też, że tłum napierał tak mocno, że aż pękły szklane, wejściowe drzwi. Czy to zainteresowanie się utrzymywało?

- W tamtych czasach ruch w sklepie wyglądał trochę inaczej niż teraz. Ludzie mieli bardziej unormowane godziny pracy. Wszyscy pracowali w podobnych godzinach i w podobnym wymiarze czasowym, więc klienci pojawiali się tylko popołudniami. Za to w weekendy... Przez te wszystkie lata, w każdy weekend, gdy Ikea była naprzeciwko Hali Olivia, cała ulica Grunwaldzka była zajęta przez samochody. Miasto było do tego stopnia zakorkowane, że policja kierowała ruchem. To było wielkie wydarzenie.

Najzabawniejsze sytuacje?

- Klienci na początku nie wiedzieli "z czym to się je". Słyszeli tylko, że to szwedzki sklep, więc nie raz pytali ochronę na wejściu, czy kupią tu szwedzkie mleko bądź inne artykuły spożywcze. Restauracji ani sklepu z klopsikami wtedy jeszcze nie było, za to była taka szafa-automat z jedzeniem. Można było za drobne coś sobie kupić, a jak klient chciał rozmienić pieniądze, to wisiał tam taki dzwoneczek, którym dawało się znać i przebiegała koleżanka z działu tekstyliów, żeby mu rozmienić pieniądze. Wyobrażasz sobie teraz takie rozwiązanie?

Czy dostrzegasz różnice w zachowaniu młodych pracowników? Czy faktycznie jest tak, że teraz młodzi ludzie chcą często zmieniać pracodawców, co kiedyś nie było normą?

- Na pewno mają inne podejście do pracy. To nie jest już wypruwanie sobie żył, pracowanie do ostatnich sił. To nie jest kurczowe trzymanie się jednego pracodawcy. Ja sama ich w tym dopinguję. Moje koleżanki z działu są w wieku mojej córki i traktuję je tak, jak traktuję ją. Zawsze im powtarzam, że jeśli nie czują się gdzieś dobrze, to mogą to zmienić. Nie chciałabym, żeby zgnuśniały w jednym miejscu. Młodość jest od tego, by doświadczać. Ja tutaj zostałam, bo naprawdę od początku kochałam i nadal kocham tę pracę. Wiedziałam, że właśnie to chcę robić.

Przez te wszystkie lata, w każdy weekend, gdy Ikea była naprzeciwko Hali Olivia, cała ulica Grunwaldzka była zajęta przez samochody - mówi Sławomira Tomczewska. Przez te wszystkie lata, w każdy weekend, gdy Ikea była naprzeciwko Hali Olivia, cała ulica Grunwaldzka była zajęta przez samochody - mówi Sławomira Tomczewska.

Nigdy nie myślałaś o zmianie?

- Bywało lepiej i gorzej, jak w każdej relacji. Miałam też kilka propozycji awansu, objęcia stanowiska kierowniczego, ale zawsze je odrzucałam. Ja po prostu nie widzę siebie w takiej roli. Nie chcę kierować ludźmi (i tak to robię, ale tak po cichu, po matczynemu), ale nie chcę być w biurze. Widzę siebie cały czas na dziale sprzedaży z klientami. Może zabrzmi to jak banał, ale ja po prostu lubię ludzi.

Jakie były najpiękniejsze chwile w tej pracy?

- Pamiętam wiele sytuacji i zawsze to było po prostu docenienie przez klienta. Gdy po latach cię poznaje w sklepie i mówi, że wspaniale mu doradziłaś, że cię pamięta, że docenia twoją pracę. To są takie małe rzeczy, ale wkładasz serce w tę pracę i dostajesz też ten kawałek serca z powrotem. Chce ci się przychodzić każdego dnia, starać się zrobić coś zawsze od siebie, bo przestajesz być wtedy bezosobowa. Ludzie wracają już nie tylko do sklepu, ale też do ciebie.

Magia sprzedaży bezpośredniej, kontaktu z drugą osobą twarzą w twarz. Rozwój technologii w dużym stopniu nam to odbiera.

- Ten kontakt jest wciąż bardzo ważny. Nawet dla młodego pokolenia. Wystarczy, że klient cię zapamięta, zapyta o ciebie, będzie pamiętał twoje imię... i wiesz, moje koleżanki się do tego nie przyznają, ale ja widzę, że nagle wszystko lepiej im idzie. Unoszą się jakby nad ziemią, cały dzień już jest lepszy. Wystarczy taka mała rzecz - że ktoś przyszedł do ciebie, czekał właśnie na ciebie, mimo tego, że każdy inny by mógł to zrobić.

Trójmiejski rynek pracy to różnorodność i ciągłe, dynamiczne zmiany. Ciekawe, niszowe profesje i zawody, które w chwilę zdobywają popularność. Chcemy pokazać czytelnikom nie tylko warte poznania profesje, ale także niezwykłych ludzi, którzy z pasją opowiadają o swojej pracy. Temu ma służyć cykl wywiadów "Ciekawe zawody".
Marta Kreczmer

Miejsca

  • IKEA Gdańsk, Złota Karczma 26

Opinie wybrane

Wszystkie opinie (126)

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Pracodawcy w Trójmieście

Forum

Najczęściej czytane