• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Ciekawe zawody: dmuchacz szkła laboratoryjnego

Agnieszka Śladkowska
5 kwietnia 2021 (artykuł sprzed 3 lat) 
Najnowszy artykuł na ten temat Ciekawe zawody: grabarz - człowiek od wszystkiego
  • Szkolenie dmuchacza szkła laboratoryjnego trwa przynajmniej 6 lat. Jednak nawet dla doświadczonej osoby ta praca stanowi wyzwanie. Większość projektów to prototypy, które więcej się nie powtórzą.
  • "Drobne poparzenia to stały element pracy. Potrafią obudzić lepiej niż poranna kawa" - przyznaje Piotr Leszczyński.
  • Realizacja projektu często wymaga wielu prób i pobitego szkła.
  • Wiele projektów nie ma nazwy. Dla żartów nazywa się je "takie coś, z takim czymś".

W dzisiejszym wywiadzie z cyklu "Ciekawe zawody" Piotr Leszczyński opowie nam o pracy dmuchacza szkła laboratoryjnego, którego szkolenie trwa minimum 6 lat, a samą pracę z reguły wykonuje się całe zawodowe życie. W ubiegłym miesiącu o pracy seksuologa opowiadała dr Katarzyna Nosek-Komorowska. Kolejny wywiad już za miesiąc.



Co robi dmuchacz szkła, jak wygląda jego praca?

Piotr Leszczyński: Na pewno nie robi prostych projektów typu zlewki czy probówki. Ta praca to głównie tworzenie prototypów potrzebnych do realizowania badań naukowych na wydziale chemii, czasem też fizyki i biotechnologii. Często to rzeczy, których nikt jeszcze nie stworzył i ja też przygotuję je tylko ten jeden raz. Prototypowanie bywa wymagające, zdarza się, że dłużej zastanawiam się, jak przygotować sobie materiał, niż go potem obrabiam. Zupełnie inaczej wygląda praca komercyjna, w której wykonuje się rzeczy z katalogu. W niej można to wszystko łatwiej usystematyzować. Do tego w polskich warunkach pracujemy sami, nie ma drugiej osoby obok, której można się poradzić.

Ile osób w Polsce wykonuje zawód dmuchacza szkła?

Czy wyobrażasz sobie wykonywać swoją obecną pracę dłużej niż przez najbliższe 5 lat?

- Niewiele. W ścieżce, którą ja obrałem, czyli w placówce naukowej, możemy je policzyć na palcach jednej ręki. Mamy jeszcze ścieżkę przemysłową w firmach produkujących szkło. Jednak i tam największym problemem jest brak ludzi do pracy. Często słyszę od ludzi stwierdzenie, że ten zawód jest archaiczny lub wręcz na wymarciu.

Za granicą wygląda to inaczej?

- Zupełnie inaczej. Na całym świecie zawód dmuchacza szkła świetnie się rozwija. W Niemczech np. bada się zapotrzebowanie na dmuchaczy szkła i zgodnie z nim tworzy klasy, w których uczy się rzemiosła. Dlatego mają dmuchalnie szkła laboratoryjnego na każdym uniwersytecie. Brytyjczycy i Francuzi mają równie znakomitą tradycję, ale trochę mniej sformalizowany system nauczania. W Polsce nie ma edukacji tego zawodu.

To jak można zostać w Polsce dmuchaczem szkła?

- Kiedyś naturalnym rozwiązaniem było przekazywanie wiedzy z mistrza na ucznia. Jednak gdy dmuchaczy zostało niewielu, zaczęli zatajać przed sobą elementy kunsztu pracy. I tak jak na zachodzie dbano o przekazywanie wiedzy, tak u nas utarło się nawet określenie o pracy za kotarą, żeby nikt nie dojrzał tajników danego dmuchacza. Rzadko mieliśmy też do czynienia z przekazywaniem wiedzy z ojca na syna, bo synowie wcale nie chcieli iść w ślady swoich ojców.

Jak to było w twoim przypadku?

- Uniwersytet Gdańsku dał ogłoszenie, że szuka kogoś w określonym wieku, kto chciałby się nauczyć zawodu dmuchacza szkła laboratoryjnego. Byłem wtedy 22-letnim studentem politologii. Wiek się zgadzał, a wybór politologii nie gwarantował mi pracy. Coraz częściej myślałem wtedy, że chcę mieć konkretny zawód. Politologię skończyłem, ale bardzo szybko poczułem, że to praca ze szkłem pochłania mnie bardziej. W sumie pod okiem Henryka Stawskiego, mojego mistrza na Uniwersytecie Gdańskim, szkoliłem się osiem lat.

Po jakim czasie byłeś już samodzielnym pracownikiem?

- Myślę, że gdzieś po sześciu latach. Zawód jest naprawdę wymagający. Przez lata pracy ręcznej (bez pomocy maszyn) trzeba było wyrobić sobie pamięć mięśniową do niektórych czynności, znać techniki, mieć dostęp do wiedzy. Do tego dmuchacz szkła laboratoryjnego, jak wspominałem, robi praktycznie same prototypy. Przychodzi do mnie pracownik uczelni z pytaniem: "Czy możesz mi zrobić takie coś, z takim czymś?". Zresztą tak się u nas żartobliwie mówi na rzeczy, które nie mają swojej nazwy. To praca, w której człowiek uczy się cały czas, nigdy nie umiesz wszystkiego. Początki są bardzo frustrujące, szkło nie zachowuje się tak, jak byśmy chcieli. To prawdziwa nauka cierpliwości, szczególnie że ja nie byłem specjalnie cierpliwym człowiekiem. Masa nieudanych projektów i pobitego szkła.
Podwójny termostatowany reaktor elektrochemiczny z oknami kwarcowymi. Pokrywa z gwintami GL14. Podwójny termostatowany reaktor elektrochemiczny z oknami kwarcowymi. Pokrywa z gwintami GL14.

Ale gdzieś w tej frustracji musiała szybko pojawić się pasja?

- Na początku fascynowało mnie, jak obserwowałem ręce mojego mistrza przy pracy.
To trochę jak z nauką jazdy na rowerze czy z wiązaniem butów przez dzieci, w końcu frustracja zamienia się w osiągnięcie. A satysfakcja prowadzi nas do kolejnych działań. Tak rodzi się pasja.

Co prowadzi do sukcesu w zawodzie dmuchacza?

- Praktyka, jak to piszą na zagranicznych forach, kiedy pytam o rozwiązanie danego problemu. I to nie jest złośliwość, w tym zawodzie naprawdę to praktyka czyni mistrza. Oczywiście zawsze można coś zrobić lepiej i czasem ambicja nie daje żyć. Może Cię zaskoczę, ale ja w ogóle nie wierzę, że to talent prowadzi do sukcesu. On odpowiada jedynie za kilka procent, reszta to ciężka praca. Nikt się nie rodzi z talentem do dmuchania szkła.

To znaczy, że każdy może być dmuchaczem?

- Wiesz, są ludzie, którzy nie potrafią prosto złożyć kartki, to oni nie nadają się na dmuchacza. Ale ja byłem studentem politologii, nigdy nie miałem do czynienia z jakimkolwiek rzemiosłem. Pewnie są osoby, które szybciej załapałyby zawód. Ale mi starczyło determinacji, żeby iść dalej mimo niepowodzeń. Ta determinacja, dokładność, chęć dążenia do mistrzostwa w jednej dziedzinie to cechy, które powinien posiadać dmuchacz. To nie jest zajęcie, które da się wykonywać na chwilę.

Wyobrażasz sobie pracować jako dmuchacz szkła przez całe zawodowe życie?

- Taki mam zamiar, choć obecnie to niepopularne myślenie, szczególnie u 30-latków. Zacząłem swoją pracę na Uniwersytecie Gdańskim 12 lat temu, nie umiejąc zupełnie nic. Mój pracodawca dał mi dostęp do mistrza i wiele lat mnie kształcił, licząc się z tym, że pierwsze lata pójdą bardziej na marnowanie szkła niż tworzenie projektów. Uniwersytet jako jedyny w Polsce myślał przyszłościowo, zaryzykował, żeby wykształcić następcę. To wymagało bardzo dużego zaufania ze strony uniwersytetu. I ja chcę teraz za to zaufanie się odwdzięczyć. Zresztą po co miałbym zmieniać pracę, kiedy przeszedłem już najtrudniejszy okres i wreszcie jestem dumny ze swoich projektów.

Czy to znaczy, że nie masz momentów zwątpienia, spadku motywacji?

- Każdy je ma. Trudne w pracy dmuchacza szkła laboratoryjnego w Polsce jest to, że pracuje się samemu. Nie ma z kim podzielić się wiedzą, zapytać, gdy pojawiają się dylematy, ciężko złapać inspirację. Jeszcze parę lat temu nie dało się znaleźć nawet kanałów poświęconych szkle laboratoryjnemu na YouTubie. Zupełnie inaczej jest za granicą. Tam na uniwersytecie jest np. trzech dmuchaczy i jeden uczy się od drugiego. Był moment, kiedy spadła mi motywacja, zacząłem szukać kontaktu z innymi dmuchaczami spoza Polski. Wtedy trafiłem na Przemysława Tryca, Polaka, który pracuje na Uniwersytecie w Southampton. Tutaj na wysokości zadania znów stanął mój pracodawca, który wysłał mnie w delegację. W Southampton zobaczyłem niesamowite umiejętności i świetnie wyposażoną pracownię. Przemysław bardzo mi pomógł, zaszczepił we mnie ponownie tę pasję, gdy zacząłem ją tracić. Wyciągnął mnie z Polski do Europy. Zasugerował mi też, żebym gromadził w jednej grupie wszystkie osoby, które zajmują się dmuchaniem szkła palnikowego w Polsce, żebyśmy mogli się wzajemnie wspierać, wymieniać wiedzą i inspirować. Żeby zakończyć w Polsce tę erę chowania się z wiedzą za kotarą. Mnie to bardzo pomogło. Obecnie grupa liczy 30 osób, od specjalistów szkła laboratoryjnego, przez przemysłową produkcję, artystów oraz neoniarzy.

A twój mistrz nie był rozczarowany, że jego inspiracja to za mało?

- Gdy wróciłem pierwszy raz z Anglii, to Henryk od pierwszego dnia zaczął używać przywiezionych stamtąd rzeczy. Po tym właśnie można poznać prawdziwego mistrza, że nie odrzuca nowości, tylko je wykorzystuje. On dobrze wie, że podążanie znanym schematem nie prowadzi do rozwoju, sam osiągnął sukces tylko dlatego, że wykształcił się we Francji. Myślę, że cieszy się, że odnalazłem swoją drogę.

Za co tę pracę lubisz najbardziej?

- Za to, że cały dzień mogę bawić się ogniem oraz za to uczucie satysfakcji z dobrze wykonanego zadania. Wykonane naczynie można wziąć do ręki, obejrzeć, pochwalić się... fizyczny dowód własnej pracy daje dużo satysfakcji. Czasem, gdy nie mogłem czegoś zrobić, tak bardzo mnie to zajmowało, że nie mogłem spać po nocy, szukając w głowie rozwiązania. Cieszy mnie też, że moja praca jest potrzebna, że na jej bazie naukowcy prowadzą swoje badania.

Trójmiejski rynek pracy to różnorodność i ciągłe, dynamiczne zmiany. Ciekawe, niszowe profesje i zawody, które w chwilę zdobywają popularność. Chcemy pokazać czytelnikom nie tylko warte poznania profesje, ale także niezwykłych ludzi, którzy z pasją opowiadają o swojej pracy. Temu ma służyć cykl wywiadów "Ciekawe zawody".

Opinie wybrane

Wszystkie opinie (87)

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Pracodawcy w Trójmieście

Forum

Najczęściej czytane