Bogaci rzeźnicy, klany katowskie i 700 browarników w jednym mieście. Jak wyglądał rynek pracy w dawnym Gdańsku najlepiej obrazują nazwy ulic w jego najstarszej części. Zawody rzemieślnicze, które kiedyś tworzyły trzon zatrudnienia dziś albo odchodzą w zapomnienie, albo dogorywają przez brak zainteresowania. Właściwie po bednarzach czy kotwicznikach nie zostało dziś wiele więcej niż właśnie nazwa na tabliczce.
tak, fascynuje mnie i chętnie o niej czytam
75%
sam nie szukam takiej wiedzy, ale jak trafię na ciekawe informacje to chętnie się z nimi zapoznam
23%
niespecjalnie mnie to ciekawi
2%
Zawody w nazwach ulic - więcej przypadku niż regułyNajchętniej wyobrażalibyśmy sobie rynek pracy w dawnym Gdańsku rozłożony zgodnie z układem dzisiejszych ulic. Na
ul. Pończoszników rozstawione kramy z rajstopami, na
ul. Garncarskiej wyrób garnków, a przy
ul. Złotników sprzedaż wyrobów jubilerskich. Niestety nazewnictwo ulic w Gdańsku potrafi wprowadzać w błąd. Po pierwsze Gdańszczanie przed laty potrafili mieć wyborne poczucie humoru i tym samym np. ulicę, po której rynsztok płynął wartkim strumieniem nazwano ironicznie
ul. Lawendową . Po drugie same ulice przechodziły spore zmiany na przestrzeni kolejnych epok. I tak np. Browarników, to późniejsza Psia, a Psia ponieważ, nie brzmiała zbyt godnie, w ostateczności została
ul. Ogarną . Wiele przeinaczeń pojawiło się też przy zmianie z języka niemieckiego na polski. Spodniarzy w dokładnym tłumaczeniu to dzisiejsza
ul. Pończoszników , Rymarska to dzisiejsza
ul. Kołodziejska , a Kaloszników po zmianach językowych stała się
ul. Szewską . Po trzecie nie należy też przywiązywać się do wizji zlokalizowania zawodów przy jednej ulicy.
- Niektóre z nich bardziej mają na celu uczczenie pewnych profesji niż faktycznej ich przewagi w danej lokalizacji. Do tego nie możemy wnioskować po zdobieniach kamienic. Zarówno w trakcie odbudowy po ostatniej wojnie jak i wcześniej przenoszono liczne elementy wystroju kamienic i montowano w całkiem innych miejscach - opowiada Aleksander Masłowski, popularyzator gdańskiej historii.Z samych nazw ulic pierwotnego obszaru Gdańska widać natomiast jak dużą mieliśmy przewagę rzemieślników, którzy dziś albo zostali zupełnie zapomnieni, albo borykają się z brakiem zainteresowania ze strony kandydatów. W XIV - XVI wieku rzemieślnicy stanowili zdecydowany trzon pracowników. Cztery wymieniane główne cechy to rzeźnicy, piekarze, szewcy i kowale.
Rzeźnik bez noża i piekarska potęga na ChlebnickiejGłówna lokalizacja, w której działali rzeźnicy faktycznie pokrywa się z dzisiejszą
ul. Rzeźnicką , która dziś bardziej kojarzy nam się z bezdusznym Urzędem Skarbowym niż ławami uginającymi się od krwistego mięsa. Rzeźnicy w dawnym Gdańsku to zawód szanowany i zamożny. W dużej części z rodzinną koncentracją kapitału. Okazało się, że 84 kramy są skupione w rękach jedynie paru rodzin. Rzeźników obowiązywały też ciekawe, z dzisiejszej perspektywy, zasady sprzedaży.
- Np. Rzeźnik nie mógł nagabywać przechodniów do zakupu, nie mógł też sprzedawać z nożem w ręku. Pewnie te przepisy miały swój początek po sytuacji, w której nazbyt temperamentny rzeźnik użył swojego noża do czegoś więcej niż podziału mięsa - opowiada Klaudiusz Grabowski, historyk Gdańska.Kolejny główny cech, piekarze, również był mocno związany ze swoją ulicą, chodzi oczywiście o
ul. Chlebnicką , która wcześniej nazywała się ul. Ław chlebowych, gdzie rozstawione były stragany z wyrobami piekarskimi. Dla zmylenia scena z piekarni zdobi jedną z kamienic na
ul. Kaletniczej .
Trzeci główny cech to szewscy. Wbrew pozorom zapotrzebowanie na ich usługi było bardzo duże, ponieważ obuwie szybko się niszczyło.
- ul. Szewska , czyli pierwotnie ul. Kaloszników ma wymiar bardziej symboliczny, bo szewcy byli rozrzuceni po całym mieście. Ich liczebność można oszacować jak jeden do dziesięciu w porównaniu choćby z kowalami - mówi Aleksander Masłowski.Czwarty cech główny to właśnie kowale, ale też kotwicznicy, wyrabiający żelazne elementy potrzebne do żeglugi. Logicznie patrząc, lokalizacja szczególnie
ul. Kotwiczników mogła być ich pierwotnym miejscem pracy, ponieważ do wykonywania wyrobów potrzebowali bliskości wody.
Browarnicy od świetności do upadkuIstotnym zawodem w dawnym Gdańsku byli bez wątpienia browarnicy, którzy początkowo mieli swoją ulicę w miejscu dzisiejszej
ul. Ogarnej . Zresztą ulic związanych z browarnictwem było więcej. Chociażby dzisiejsza
ul. Piwna , która wcześniej nosiła nazwę Jopejskiej, od łyżki służącej do mieszania piwa. Historycy też przypisują
ul. Czopowej pochodzenie od nazwiska drugiego po Heweliuszu browarnika Gdańska Zachariasza Zappio.
- W XV w. było prawie 400 browarników. Na piwo było bardzo duże zapotrzebowanie, ponieważ woda w miastach była złej jakości i picie piwa było po prostu bezpieczniejsze. Co więcej piły je nawet dzieci, choć w dużej części mówimy tu o piwach z bardzo niską zawartością alkoholu. Czasy świetności gdańskiego browarnictwa skończyły się wraz z życiem najsłynniejszego browarnika - Heweliusza. Powód był prosty i polityczny. Browarnicy żyli w opozycji do rady, czyli głównie kupieckiej elity, która rządziła Gdańskiem. Często stawali na czele buntów. Rada w odwecie zaczęła zwalczać browarnictwo I tak od rozkwitu doprowadziła do zupełnego upadku - opowiada Aleksander Masłowski.Kat i pachołowie - zawód omijany wzrokiemZawodem, który już nie istnieje, ale nadal wiąże się z dużymi emocjami byli bez wątpienia kaci. Ponieważ wszystko co wiązało się z pracą kata było okryte milczeniem, ulica Kacia szybko została zamieniona na
ul. Pachołów , czyli osób wspomagających kata w codziennych obowiązkach. W mieście był tylko jeden kat, na urzędniczej pensji, który właściwie bardziej nadzorował obowiązki niż je wypełniał, w codziennej pracy wspierało go dwór pachołów.
- Pachołowie zajmowali się przede wszystkim usuwaniem nieczystości, padliny z miasta, jeździli też do samobójców, których wg obyczajów wyrzucano przez okno i traktowano własnie jak padlinę zakopując za miastem - przyznaje Aleksander Masłowski.Pachołowie nie byli szanowani przez społeczeństwo, a z samym katem praktycznie nikt nie rozmawiał, żeby na wszelki wypadek nie rzucać się w oczy. Zawód kata był jak rodzinna specjalność, dlatego często mieliśmy do czynienia z całymi klanami katowskimi, a fach przekazywano z dziada na ojca i z ojca na syna. Córka kata najczęściej wychodziła też za mąż za kata z najbliższego miasta. Według krążących historii żony katów prowadziły domy publiczne, jednak z punktu widzenia historyków to raczej mit, niż faktyczna prawidłowość.
- Kat i jego dwór pachołów miał sporo pracy. Między XVI - XVIII w. w Gdańsku zasądzono 621 kar śmierci, z czego 171 to powieszenia, 377 ścięcia, 45 łamania kołem I całkiem niewiele bo 28 spaleń. Sama kara zależała od przewinienia, różne były też miejsca ich wykonywania. Np. spalenie na stosie odbywało się na Targu Węglowym, kary dla obywateli miasta były wykonywane przed dworem Artusa, a powieszenia na górze szubienicznej - opowiada Klaudiusz Grabowski.Wiele ulic nosi nazwy zawodów, które dziś nie tylko nie istnieją, ale też coraz mniej osób wie, czym zajmowali się ich wykonawcy.
Ul. Powroźnicza opisująca profesje skręcania lin wykorzystywanych na statkach do kotwic czy żagli.
Ul. Lektykarska od noszenia jednej, dwóch osób w lektykach przez tragarzy, czy
ul. Bednarska opisująca osoby przygotowujące beczki.
Bycie początkującym rzemieślnikiem nie było usłane różami. Otwarcie własnego zakładu graniczyło z cudem, mistrzowie blokowali dostęp do cechów, oczekując np. wystawnych obiadów dla całego cechu po zdaniu egzaminu, zdarzało się także, że prace egzaminacyjne wstępujących były celowo niszczone. Czasem jedyną możliwością posiadania własnego warsztatu był ślub z córką lub wdową, które posiadały prawo dziedziczenia, ale jako kobiety nie mogły go samodzielnie prowadzić. W efekcie rzemieślnik mógł być dożywotnio czeladnikiem.
Władza w rękach kupieckiej elity Choć rzemieślnicy byli dominującą grupą społeczną to nie oni sprawowali władzę w Gdańsku. Rządziła elita kupiecka, która długi czas w ogóle nie miała swojej ulicy.
- Kupcy byli na tyle uprzywilejowaną grupą, że własna ulica nie była im do niczego potrzebna. Dzisiejsza ul. Kupiecka , wcześniej nosiła nazwę Hansagasse, czyli związku hanzatyckiego. W zasadzie gdańscy kupcy zajmowali się jedną z dwóch branż - sprowadzaniem zboża lub drewna. Nawet mieszanie tych dwóch było źle widziane. Nie mówiąc o handlu tym, co w danym momencie przynosiło zysk. Jeden z najbogatszych kupców okresu zmierzchu dawnego Gdańska na przełomie XVIII i XIX wieku Matthias Broschke był przykładem prawdziwego bizmesmena, który wywodził się z ubogiej rodziny, ale dzięki zaradności zaczął zajmować się biznesem. Prowadził hotele, miał browar, zajmował się lichwą, choć dorobił się pokaźnego majątku był zupełnie nieakceptowany przez środowisko kupieckie - opowiada Aleks MasłowskiOstatnia grupa pracowników to plebs, czyli zawody wspierające innych. Służące, opiekunki, koniarze, stróże. Długi czas przypominać mogła o ich udziale w życiu zawodowym Gdańska ul. Służebna, która przez chwilę źle przetłumaczona nazywała się ul. Służalniczą. W tej grupie zatrudnienie znajdowała też większość kobiet, których prawa do kształcenia i sprawowania ważniejszych funkcji i zawodów były długi czas mocno ograniczone.
Inaczej niż dziś wyglądał też sposób rozliczania pracowników i ich czas pracy.
- Godziny pracy bardzo długo wyznaczał wschód i zachód słońca, ponieważ palenie światła było nieopłacalne i mało bezpieczne. Pracowników rozliczano po każdym dniu pracy - dodaje Aleksander Masłowski.W marcu spacer po gdańskich ulicach związanych z zawodami realizował Instytut Kultury Miejskiej. Uczniowie ze szkół podstawowych mogli dowiedzieć się więcej o pięciu wybranych zawodach dawnego Gdańska.
Każdy miesiąc to inny temat przewodni spacerów.